Już niedługo, już coraz bliżej do kolejnego porodu. Zastanawiam się jaki on będzie. Czy dane będzie mi przeżyć go w tak piękny sposób jak z Amelką? Wbrew powiedzeniu, że nic dwa razy się nie zdarza, wierzę, że będzie to kolejne dobre przeżycie. Przywołuję wspomnienia - dla siebie, dla Was. Może komuś pomogą lub zainspirują...?
Pamiętam to wszystko, jakby to było...no może nie wczoraj, ale z miesiąc temu ;) Było absolutnie wyjątkowo, choć oczywiście nie obeszło się bez bólu.
Zaczęło się we wtorek o 23, skurczami co 6 minut. Chwilę wcześniej
obejrzeliśmy film (btw, jeden z gorszych jakie kiedykolwiek w życiu
widziałam!) i położyliśmy się, ale o spaniu nie było mowy...Skurcze
pojawiały się coraz częściej, ale były niesamowite - na moment
kulminacyjny wyłączałam się i skupiałam, a w przerwach odzyskiwałam
energię, czułam euforię, śmiałam się, rozmawiałam - totalnie dwa skrajne
światy. Dopiero końcówka dała mi w kość, wtedy gdy jeden skurcz się
kończył, a drugi prawie
od razu po nim zaczynał i właściwie nie było czasu na odpoczynek. Ale
wszystko to było do przeżycia i zniesienia. Te 10 godzin minęło nie
wiadomo kiedy. Mnie zdecydowanie pomogło kilka aspektów.
Zdecydowanie atmosfera. Na przekór traumatycznym historiom,
zdecydowaliśmy się na poród domowy - w naszym mieszkaniu razem z dwiema
położnymi. A więc były świece, była chill-out-owa muzyka, taniec
brzucha, piłka, basen, zmiany pozycji i miejsc. Nie było kręcących się
niepotrzebnie ludzi, sprzętów medycznych, szpitalnej atmosfery, żadnych
znieczuleń. Z karetką czekającą na znak, gdyby coś poszło nie tak. Obeszło się jednak bez takiej potrzeby. Było bezpiecznie, spokojnie, kameralnie. Tak jak chciałam.
Przede wszystkim miałam ogromne wsparcie mojego męża. Dzięki niemu
zażegnałam każdy moment zwątpienia, odzyskiwałam siły i pozwalałam
swojemu ciału zrobić to, co do niego należało. Ostatnie kilkanaście
minut czułam się jak w transie, a moment, gdy poczułam i zobaczyłam
naszą córeczkę był (i wciąż jest) NIE DO OPISANIA. Nawet najbardziej
twarda osoba wymięka w obliczu takiego cudu - łzy się leją, a wzruszenie
odbiera mowę. A później dopada taka adrenalina, która trzyma długo i
nie pozwala
zasnąć, i miesza się z radością, szczęściem, energią, niedowierzaniem,
dumą i myślą, że mogłabym zrobić to znowu...
Po porodzie mogłam odpoczywać w moim wygodnym łóżku, pod całodobową opieką męża oraz codzienną
obserwacją i pomocą położnej. Malutka Amelcia była przy mnie cały czas, a ja dosyć szybko doszłam do siebie (i całe szczęście uniknęłam jakichkolwiek nacięć czy pęknięć).
Nie wyobrażam sobie, aby teraz mogło być inaczej. Marzę i proszę o podobny scenariusz zdarzeń. Teraz dochodzi jeszcze kwestia organizacji Amelkowej opieki. Nasi znajomi oferują się z pomocą w razie, gdyby poród wydarzył się przed terminem. O czasie powinna być ze mną moja ukochana kuzynka, a potem mama (też ukochana) :)
Trzymajcie kciuki!
Podziwiam za odwagę :)
OdpowiedzUsuńcudne wspomnienie, zazdroszczę
OdpowiedzUsuńU mnie było bardzo podobnie, choć w szpitalu.
OdpowiedzUsuńPodziwiam za odwagę, to musiało być piękne rodzić we własnym domu.
Piękne wspomnienia... trzymam kciuki by kolejny raz był w podobnym stylu ;) Mój poród niestety trwał 4 doby, z czego 3 nieregularnych skurczy (hi, niektórzy mówią, że to jeszcze nie poród ;)), wtedy ciężko coś planować. Ale było dobrze, ze znieczuleniem ostatniej nocy, w celach wyspania, bo z braku snu nie podołałabym na końcu. W NL też porody domowe bardzo popularne, choć szpitalny ogólnie też jest w bardzo domowej atmosferze, tylko z położną. Buziaki!
OdpowiedzUsuńCudowne te wspomnienia! I ja Cię podziwiam, bo chyba ja bym się nie zdecydowała na taki poród!
OdpowiedzUsuńFantastyczne wspomnienia....życzę drugiego porodu równie cudownego:)))
OdpowiedzUsuńaj aż się popłakałam <3 pamiętam poród Amelki jeszcze z fblg... Wtedy jak i dzisiaj towarzyszą temu piekne emocje i łzy :)
OdpowiedzUsuń